Ekstremalnie zimno, banalnie jedziemy skodą, wieczorową środą.
S Dreams, sprany jeans plus kawa czarna, bo noc nuklearna otacza, zamracza sekundy i centymetry. Liczę bąbelki w coca-coli, a Smolik zdradza moje sekrety, niestety.
A my zjadamy kilometry drogi. Wymownie milczymy wierszem, spinamy epigramy w tomy, wygrywamy slalomy, przyznajemy sobie dyplomy z miłosnej dyplomacji.
Bo słowa są takie trywialne, fatalne w niewiedzy i niejadalne.
Śnieg to prawie jak puchowa kołdra. Niemal święta sypnięta cisza. Dzięki Bogu za nią. Nie róbmy z siebie wrogów nastroju. Milcz.
convoy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz